Kastuś Šytal: Sumnyja vobrazy rodnaha kraju
Sa Źmitrom — studentam akademii mastactvaŭ, jaki pravodzić vakacyi ŭ dzieda, pajšli na prypynak. Standartny bietonny aŭtobusny prypynak u vioscy Kijakova Dokšyckaha rajona. Na tylnaj ścianie niechta nakremzaŭ znak «Anarchija», na pravaj — zorku Davida.
Źmicier pakazvaje pustku praz darohu — tam stajała chata, u jakoj žyła ciotka Malvina, jakuju paśla vajny pasadzili na piać hadoŭ za toje, što vykałała vočy na partrecie Stalina. My havorym pra panoŭ Kijakoŭskich i pra Damiejkaŭ, čyje hniozdy razburyli balšaviki. Źmicier škaduje, što niama dyktafona, kab zapisać uspaminy starych viaskoŭcaŭ.
Aŭtobus pavolna padjazdžaje z boku Makaravič. Ja raźvitvajusia sa Źmitrom i zachodžu ŭ aŭtobus. Z pasažyraŭ — adna žančyna ŭ biełaj kurtcy. Pa subotach aŭtobus idzie z Dokšyc praź Dziadki na Makaravičy, a ź Sitcaŭ idzie na Haradzišča i tolki tady viartajecca ŭ Dokšycy.
— Dobry viečar! Vy ž na Haradzišča pajedziecie?
— A tabie kudy?
— Mnie ŭ Parfienava.
— A nie chočaš u Haradzišča? Pajechali, pahladziš, jak ludzi žyvuć.
Što ja tam nie bačyŭ? Viedaju ja, jak žyvuć. U vioskach chaty pustyja i ŭ kałhasach pa čatyry miesiacy nie dajuć hrošaj. Rušycca ŭsio, prapadaje kraj. Ničoha dobraha ja nie ŭbaču pa darozie.
— Nie. Ja da Sitcaŭ, da kanca.
— Vosiem šeśćsot.
Daju kupiuru piaćdziasiat tysiač. Kiroŭca na chadu adličvaje i daje reštu.
— Prabicie bilet.
— Zaraz.
— Niešta pasažyraŭ u vas mała, — sprabuju niejak pačać hutarku.
— Skolka nada…
— A z Dokšyc kolki čałaviek vyjazdžała?
— Ceły aŭtobus.
Dalej jedziem moŭčki. Daroha pakrytaja śnieham i lodam, tolki prataptanyja kalainy. Aŭtobus pavolna jedzie pa siaredzinie darohi, bo sustrečnych mašyn usio roŭna niama.
U Lisavičach žančyna vychodzić. Dalej jedziem udvaich z kiroŭcam.
Ad Lisavič idzie asfalt — pakładzieny pry Harbačovie, raźbity pry Łukašenku. Aŭtobus trasie na jamkach. Samyja raźbityja kavałki darožniki zasypali piaskom i žviram. Niama hrošaj, dy i niama sensu ŭkładać hrošy ŭ darohu, dzie za hadzinu prajeduć dźvie mašyny.
Usio roŭna praź dziesiać hadoŭ, kali ŭ vioskach pamruć amal usie staryja, i jedzić tut nie budzie kudy i nie budzie kamu.
U lesie asfalta nie vidać pad ildom. Vyjazdžajem ź lesu. Ciamnieje, šeraja hadzina ŭžo. Źleva pad śnieham staić pole. Sprava — tyrčyć suchaja trava saŭhasnaj pašy, bo śniehu sioleta mała. Dalej — kusty.
Kustoŭ razrasłosia mnoha. Heta daŭniej kožny kavałačak ziamli staralisia vykarystać, siena navat na bałocie kasili. A ciapier nie stała ŭ vioskach ludziej, niama haspadara ŭ ziamli.
Ciemra huścieje. Sumnyja, šeryja krajavidy, sumnyja dumki. Maŭčańnie, tolki aŭtobus trasie na kałdobinach. Ja ŭzhadvaju žurnalista Juzafa Mackieviča, jaki ŭ kancy 30-ch badziaŭsia pa zakutkach Kresaŭ, zanatoŭvaŭ uražańni ź ciahnikoŭ, parachodaŭ, aŭtobusaŭ i furmanak. Zapisvaŭ słovy, kinutyja sustretymi ludźmi, drukavaŭ sumnyja repartažy ŭ vilenskim «Słowie».
Ludzi, jakich sustrakaŭ Mackievič, byli biednyja, ciomnyja, i ŭłady ŭ hminach i pavietach byli samadurskija. Ale ŭ vioskach žyli ludzi, naradžalisia dzieci, i kožny kavałak ziamli mieŭ svajho haspadara. Bolš nadziei było…
Ujazdžajem u Sitcy. Tut daroha rasčyščanaja i raźjezdžanaja. Doŭhija šerahi chat kala centralnaj vulicy. Ahromnistaja carkva, zbudavanaja ŭ 1913 hodzie da 300-hodździa domu Ramanavych. Balnica, pieraroblenaja na prytułak dla starych. Kamiennaja aharodža siadziby Damiejkaŭ.
Prajechaŭšy Sitcy, kiroŭca spyniajecca. Dvaccać kiłamietraŭ da Haradzišča jon pajedzie adzin. A ja pajdu pa šašy — moža, niechta padviazie da Stancyi.
— Da pabačeńnia! Ščaślivaj darohi!
— I Vam ščaśliva!
Ja vychodžu z aŭtobusa. U tvar dźmie mocny viecier, honić nad asfaltam pasmy śniehu. Ciemra ŭsio macniej achutvaje maŭklivyja pali, les sprava dy hmachi začynienaj sitcaŭskaj śvinafiermy źleva.
Mašyn mała, i tyja nie chočuć spyniacca. Prachodžu Rapiachi, les za Rapiachami, i tolki ŭ Zaborcach mianie padbiraje čałaviek, jaki jedzie na Dokšycy.