Naiŭny biełaruski maksymalizm
Ale škody ad jaho chapaje, chacia pra heta možna j nie zadumvacca, piša na svaim błohu Siarhiej Astraviec.
Bieł-čyrvona-bieły ściah, jak dobra viadoma, “fašyscki”… Chalera! Hierb Pahonia vykarystoŭvali pany, kniazi, karali, nacdemy, beneefaŭcy, abaviazkova fašysty taksama. Fe! A prostamu i rachmanamu kreśćjaninu treba štości praściejšaje: siarpok z małatočkam, rydlovačka, sachor, kasa, hrabli i hetak dalej.
Anafiemu rycaru, anafiemu ściahu! Vykinuć, zabaranić, abviaścić žudasnym słovam “niezarehistravanyja”. Chapać za ich, łupcavać drukami, kajdanki, za kraty! Naiŭny biełaruski maksimalizm, ale vykarystany ŭsurjoz, u svaich asabistych karyślivych metach. Praviły hulni stvorany, dosyć vuścišnaj hulni, treba pryznać.
Nu i mova-to, mova, jana ž taksama nia mova hetaha kreścianskaha narodu, nie! Heta mova paršyvaj intelihiencyi, zdradnikaŭ, emihrantaŭ, nacdemaŭ, fašystaŭ, piśmieńnikaŭ, beneefaŭcaŭ, apazycyi, vorahaŭ! Vykinuć jaje, prycisnuć, u ciomny kut, z vačej… Naiŭny biełaruski maksimalizm. Taki chatni, damarosły, taki rodny, viadomy, naš, sobski. Taki navat ščyry, ci što: rodnaja mova narodu — trasianka, a biełaruskaja jamu čužaja.
Zahnanyja ŭ kut, my reahujem adpaviedna: BSSR zusim nie biełaruskaja, miežy niapravilnyja, terytoryja zamałaja, narkamaŭka — kastracyja movy, złačynstva balšavikoŭ, Sajuzu piśmieńnikaŭ — anafiemu, jaho Stalin stvaryŭ, kab ich kantralavać, narod —zusim nie narod, a natoŭp bieźjazyki, biezhałovy, rabskaja masa. Kožny narod varty svajho praviciela, trasca!
Atrymlivajecca, movu, jakaja jana jość u rečaisnaści, bjuć z dvuch bakoŭ. Pravilna havoryć viadomy čałaviek: nia buduć havaryć “plan”, “fi-la-lo-hija”, “filazofija”, “plakat”. Dyj navošta? Praŭdzie treba vučycca ŭ vočy hladzieć. Tak, pačytaješ, pamiataju sa studenckich časoŭ, zachodniebiełaruskija vydańni, serca ściskajecca. Ale hetaha bolš nia budzie, naiŭna dumać, što ŭčorašni dzień možna viarnuć — heta amal jak usurjoz vieryć, što na Saturnach Drazdoviča sapraŭdy žyvuć biełarusy.
Voś što treba, dyk heta navučycca mieć, nabyć pačućcio humaru, samaironiju, čaho načalstva našaje nia maje suzdrom. I pačućcio realnaści. Tady možna, naprykład, pakinuć “hazetu” i “Ameryku” — tak, jak ich vymaŭlali ŭ Zachodniaj Biełarusi, štości jašče. Nia treba ŭsio sprabavać davieści da skrajnaści, da absurdu. (Jaskravuju sprobu viarnucca ŭ dzień učorašni my nazirajem na svaje vočy). Bo hałoŭnaje sama biełaruskaja mova, a nia “plan”, tak, mienavita mova, jakaja zusim nie ŭ najlepšym stanie, pryčym u davoli kiepskich, niespryjalnych umovach. Mova-pakutnica, sapraŭdy.
Naiŭny biełaruski maksimalizm — heta moža być časam navat cikava i fajna, ale, prykładam, u ramanie, ci ŭ kino, ale nie ŭ žyćci — u takim, jakoje my, biełarusy, majem.